W końcu muszę tu coś napisać bo już tyle dni minęło od opublikowania poprzedniego postu,wchodzicie na stronę a tu nic nowego. Ci, którzy obserwują nas na Instagramie, wiedzą, że wszystko spowodowane jest chorobami dzieci. Jak nie jedno to drugie i tak już ciągniemy od 15 stycznia.
Bez końca
Pamiętam dokładnie, było to 15 stycznia wieczorem, Jaś dostał gorączki. Przez kolejne trzy dni temperatura nie odpuszczała i dochodziła w krytycznych momentach nawet do 39,5 to było okropne. Był taki gorący. Senny. Marudny. Cieszyłam się wtedy, że karmię jeszcze piersią bo nas to bardzo ratowało, szczególnie nocami, które były ciężkie. Na czwarty dzień wystąpiła wysypka i diagnoza była jednoznaczna – trzydniówka. Ok, odhaczone – pomyślałam. Teraz to już będzie dobrze.
A to był dopiero początek
Moja radość nie trwała jednak długo, zaledwie kilka godzin do momentu, aż wzięliśmy w sobotę 19 stycznia wieczorem, Lilkę do kąpieli. Zauważyliśmy wtedy dziwną wysypkę na plecach. Coś ją pogryzło? Komar ugryzłby dwa razy a nie piętnaście. Biedronka chińska? Raczej nie możliwe. Zauważyłam też kropki na raczkach, brzuszku i buzi. Wszystko wskazywało na to, że to ospa.
Nie chciałam dopuścić do siebie tej myśli, nie wyobrażałem sobie jak to będzie. Perspektywa najbliższych trzech tygodni zapowiadała się marnie.
Następnego dnia już się uspokoiłam. Przecież dam radę – myślałam. Jakoś to przetrwamy. Lilka miała dużo szczęścia bo choroba przebiegła dość łagodnie i już po 12 dniach po ospie praktycznie nie było śladu.
Deja vu?
Znów moja radość nie trwała długo, może dwa dni i ospa zawitała u nas ponownie (tak jej się u nas podoba no!) tym razem atakując Jasia. W jego przypadku już nie była tak łaskawa, raczej stała się bezlitosną jedzą i obsypała go całego, od stóp do głów, dosłownie.
Najgorsze były pierwsze cztery dni i noce. Tutaj znów ratowało nas to, że karmię go piersią. Mimo, że noce były koszmarne to „cyc” dużo nam pomógł.
Ten chorobowy czasu nadal trwa. Ospa jeszcze się u nas gości, ale już jest znacznie lepiej. Myślę, że jeszcze tydzień posiedzimy w domu, żeby porządnie się z nią rozprawić.
Już nie pamiętam…
… Jak to jest, kiedy dzieci są zdrowe, można chodzić na spacer, jeździć na zakupy, do przedszkola i robić wszystko nie myśląc o tym jak to zorganizować. Teraz, każde wyjście wymaga zachodu. Trzeba wszystko zorganizować tak by poszło sprawnie, trzeba załatwić opiekę i ciągle się spieszyć. Poza domem ciągle myśli się tylko o tym jak tam dzieci. To bardzo uciążliwe. Chciałabym, żeby już się to skończyło.
Co nas nie zabije
Każdy zna to powiedzenie. Jest ono takie prawdziwe. W ostatnich tygodniach powtarzałam go kilka razy dziennie, jak mantrę. Mimo, że staram się ogromnie, to już zaczyna brakować mi sił i cała ta sytuacja powoli mnie przerasta. Na początku miałam bardzo duże pokłady energii, z chorobą Lilki nawet sprawnie sobie poradziłam i nie odczuwałam większego zmęczenia. Natomiast teraz, ospa Jasia już powoli mnie wykańcza. Nie dość, że choroba go nie oszczędza to na dodatek on jest przecież jeszcze taki malutki, nie rozumie, a „smarowanie kropek” graniczy z cudem i jest wyczynem niczym półmaraton. Nie chcę narzekać i marudzić, bo nie wiele brakuje żebym pękła, stąpam już po cienkim lodzie i czuję, że już za niedługo mogę nie wytrzymać. Pocieszam się myślą, że już wszystko jest w drodze ku lepszemu, że może w przyszłym tygodniu będziemy już „wolni” i znów jak mantrę powtarzam – co nas nie zabije to nas wzmocni.
Jedno wiem – najważniejsze jest zdrowie dzieci.
Super blog wspaniałe artykuły życzę dużo dobrego
Dziękuję 😊